Opowieści Zielonego Kota
Zielony Kot
Nieodłaczny i tajemniczy towarzysz klanu Złotodziobych. Zielony Kot pojawił się nie wiadomo skąd. Pewnego dnia wskoczył na parapet okna w pracowni Dziadka i po prostu został. Od momenu pojawienia się „dziwnego przybysza” Dziadek czuł, że życie w pracowni zmieniło się nie do poznania. Jednakże zapytany nie umiałby tego dokładnie wyjaśnić. Wszystko było niby tak samo, ale jednak zupełnie inaczej. Mógłby wyliczyć dziesiątki „pozornie niezauważalnych” zmian zaczynając od tego, że słońce za oknem świeciło dłużej i mocniej, witraże miały bardziej nasycone barwy, piec do wypalania mruczał w takt Mozarta, czarna wrona naśladowała skowronka, a stary platan wypuścił liście w styczniu wprawdzie tylko na gałęziach widocznych z okna pracowni, ale za to bardzo zielone. Dziadek wolał jednak o tym nie mówić głośno z obawy, że wielu z tych którzy od dawna uważali go za „śmiesznego dziwaka” teraz już bez wątpienia uznałoby by, że całkowicie stracił rozum.
Najdziwniejsze było jednak to, że od momentu pojawienia się Zielonego Kota Dziadek, który nie lubił rano wstawać, zaczął budzić się o świcie. Nie mogąc sobie jednak znaleźć miejsca w domu, wczesnym rankiem pojawiał się w pracowni. Zawsze gdy przekraczał próg pracowni, Zielony Kot siedział wygodnie na parapecie a na rogu stołu, na którym Dziadek malował szkło czekała na niego niezmiennie filiżanka świeżo zaparzonej aromatycznej kawy i pyszna ciepła cynamonowa drożdżówka . Takie śniadanie szykowała dla nich zawsze Oliwia. Drożdżówkę jadali „na spółkę” bo mimo, iż Oliwia kochała pachnące cynamonem ciasto to bardzo dbała o linię.
Poczatkowo Dziadek myślał, że to jego jeden z jego uczniów robi mu te niespodzianki i chytrze na chwilkę wychodzi z Pracowni. Mijały jednak dni i choć Dziadek pojawiał się w pracowni o różnych godzinach nigdy nie udało mu się spotkać tajemniczego „przyrządzacza” śniadaniowych niespodzianek.
Dziadek postanowił odkryć tajemnicę. W tym celu pewnego dnia ukrył się w pobliskiej bramie już o piątej rano wiedząc, że nikt nie wejdzie do pracowni niezauważony. Jakież było jednak jego zdziwienie, gdy po godzinie obserwacji podczas, której „żywa dusza” nie mogła prześlizgnąć się do pracowni nie będąc przez niego dostrzeżona, zastał czekającą w zwykłym miejscu filiżankę gorącej świeżutko zaparzonej kawy a tuż obok na ulubionym spodeczku cieplutką pachnacą drożdżówkę.
Jedynym żywym osobnikiem w pracowni, oprócz wchodzącego do niej Dziadka, był siedzący jak zwykle na parapecie Zielony Kot, który nonszalankco czyścił swoje długie srebrzyste pazury. Dziadek mógłby przysiąc, że Kot uśmiechał się pod wąsem delikatnie strzygąc uszami w takt walca Straussa sączącego się cichutko z obracającej się na gramofonie płyty. Dziadek nie miał pojęcia kto nastawił gramofon, ale przypuszczał, że mogła to jedynie zrobić ta sama istota, która powodowała codzienne pojawianie się kawy i drożdżówki. W zielonych oczach kota migotały ciepłe iskierki. Dziadek wiedział, że już kiedyś widział podobne spojrzenie, ale nie mógł, a być może nie chciał – bo to byłoby już naprawdę zbyt fanatastyczne- przypomnieć sobie dokładnie w jakich to było okolicznościach.
- Wspaniały zapach – powiedział niby do siebie Dziadek
- byłoby jednak znacznie przyjemniej – dodał - gdybym nie musiał pić kawy codziennie rano sam.
cdn.
Dodaj komentarz