Jendnaka droga czy ze śmiechem ją przemierzysz...
Torbę konduktorkę kładę przy nogach. To w niej jest cały mój majątek czyli 4100 guldenów. Ostatnią wypłatę i premię czyli 500 guldenów powierzyłam Jankowi. On wraca do Polski i zobowiązał się dostarczyć te pieniądze moim rodzicom. Będą mogli spłacić zaciągnięty na mój wyjazd dług. Bardzo chcę wierzyć, że te pieniądze do nich dotrą. Na razie ta wiara musi wystarczyć. Resztę pokaże czas. W konduktorce jest też paszport i notes z adresami paryskich kontaktów Krzyśka, i adresem, i numerem telefonu wujka w Portsmuth. Osobno, wsunięta do bocznej kieszeni jest także kartka od Zbyszka, który pisze, że bardzo, bardzo chce abyśmy się spotkali i podaje swój adres, i telefon prosząc abym zadzwoniła gdy tylko stopami dotknę paryskiego bruku. Nie wiem czy jestem gotowa na to spotkanie po latach. Nie wiem czy to wszystko co nas łączyło jest już tylko wspomnieniem. Na razie nie będę o tym myśleć. Na razie wjeżdżamy na autostradę. Za kilka godzin Paryż.
Jedziemy szybko. Niezauważalnie dla nas samych przekraczamy belgijską granicę. Ani ja ani Zbyszek nie zdawaliśmy sobie sprawy, że jest praktycznie nieoznakowana. Zmieniają się światła i jesteśmy w Belgii. Trzy godziny później zbliżamy się do granicy francuskiej. Zbyszek zaczyna się denerwować. Jego wiza francuska będzie ważna dopiero za 48 godzin. Co będzie, jeśli nas zatrzymają? Okazuje się, że nie mamy się o co martwić - granica pomiędzy Francją i Belgią niewiele różni się od tej pomiędzy Holandią i Belgią. Poza tym dzisiaj jest 14 lipca, francuskie święto niepodległości. Dziś Francja nie zwraca uwagi na nic, dziś Francja świętuje. Uśmiechnięty od ucha do ucha strażnik graniczny macha abyśmy jechali bez zatrzymywania się. Pięć minut później jesteśmy już we Francji. O 20:30 jesteśmy na Place de’la Opera. Niezliczona – jak nam się wydaje - ilość kawiarni i restauracji wypełniona ludźmi. Wszyscy się bawią, śpiewają. Udaje nam się zaparkować. Tak samo bardzo chce mi się pić i sikać. Zbyszek jest głodny i chce mu się pić. Nie mam ochoty niczego ze sobą nosić. Chcę się zachłysnąć Paryżem. Z konduktorki wyjmuję portfel z pieniędzmi i paszport. Zabieram kartkę od Zbyszka. Udzielił mi się otaczający mnie nastrój. Chcę zadzwonić do niego i krzyknąć – „Jestem w Paryżu”.
- Schowaj mój paszport i portfel do kieszeni kurtki, bo masz suwaki – mówię do Zbyszka.
Konduktorkę wpycham pod siedzenie. Zamykamy samochód. Wchodzimy do restauracji i toniemy we francuskojęzycznym gwarze.
- Muszę się natychmiast wysikać a potem chcę się napić wina i zjeść taką olbrzymią kanapkę z szynką, o taką jak tamta – mówię do Zbyszka i ruszam na poszukiwanie toalety.
Wino i kanapka są pyszne. Rozprawiam się z nimi w kilka minut. Zbyszek pije colę, bo będziemy przecież dalej jechać.
- Chodź idziemy do samochodu – mówi Zbyszek. Trzeba wziąć tę twoją świętą książkę z adresami i zadzwonić, bo inaczej będziemy spać pod mostem.
- Poczekaj jeszcze chwilę.
- Chodź –upiera się Zbyszek. Przecież musimy znaleźć automat. Nie możemy zadzwonić do kogoś, kogo nie znamy, o północy.
- Jeszcze nie ma dziesiątej - marudzę.
- Chodź - irytuje się Zbyszek.
Dochodzimy do samochodu i zamieramy. Zabezpieczenia we wszystkich drzwiach są podniesione. Klapa od bagażnika niedomknięta. Samochód jest doszczętnie okradziony. Zniknęły wszystkie bagaże. Zniknęła moja konduktorka a wraz z nią wszystkie adresy i telefony. Zabrali nawet plan Paryża, który leżał na tylnim siedzeniu. Dzięki Bogu mamy paszporty, trochę pieniędzy i samochód.
- Daj tę pocztówkę, którą Ci dałam do schowania razem z paszportem i portfelem. Zadzwonimy do Zbyszka.
- Kto to jest?
- Znajomy z Polski. Nie mam zamiaru opowiadać mu teraz ani nigdy, kim jest Zbyszek.
Po czterech dzwonkach, włącza się automatyczna sekretarka z informacją, że Zbyszek i Marta wrócą w poniedziałek wieczorem. Jest dwudziesta trzecia trzydzieści w niedzielę. Już wiem, że śpimy w samochodzie. Nie wiemy jeszcze, że w Paryżu nie wolno spać w samochodzie zaparkowanym na ulicy. Nie znamy miasta, nie mamy planu. Mamy bardzo mało benzyny. Na dodatek nie mamy już żadnych francuskich pieniędzy. Mamy jedynie guldeny, które będziemy mogli wymienić dopiero w poniedziałek. Nie mamy nawet na butelkę wody. Siedzimy w samochodzie i śpimy na zmianę po pół godziny. Musimy czekać do 9 rano, aż otworzą banki i kantory, i będziemy mogli wymienić pieniądze. Potem kupimy plan i pojedziemy tam, gdzie mieszka Zbyszek i moja imienniczka Marta. Ciekawe, czy ma tylko moje imię czy jest też do mnie podobna -myślę i zasypiam. To jest moje pół godziny spania.
Noc stanęła w miejscu. Boli mnie każda kość. Chce mi się pić. Chce mi się siku. Mam ochotę kląć i krzyczeć. Wreszcie niebo szarzeje. Wychodzimy z samochodu. Zaczynamy spacerować w tę i z powrotem. Już nawet nie próbuję patrzeć na zegarek.
Około siódmej rano ulica zaczyna się ożywiać. Zaczynamy się rozglądać za bankiem lub kantorem. Znajdujemy kantor. Czekamy siedząc na schodkach. Wymieniamy po sto guldenów. Oboje mamy po pięćset franków. W małym sklepiku kupujemy plan Paryża i ruszamy do dzielnicy, w której mieszka Zbyszek. Około jedenastej lądujemy przed kilkunastopiętrowym wieżowcem obwieszonym balkonami. Jesteśmy na miejscu. Parkujemy w pobliskiej uliczce obok parku. Idziemy szukać miejsca, gdzie możemy tanio zjeść śniadanie. Znajdujemy małą kafejkę. Zapach świeżo mielonej kawy i wychodzących z pieca bagietek uzmysławia mi, jaka jestem głodna. Najpierw muszę się jednak wysikać, umyć twarz i ręce.
Siedzimy na zewnątrz. Jest piękny słoneczny dzień. Kawa jest boska, bagietka z serem też. Światu wróciła ludzka twarz. Ruszamy na zwiedzanie okolicy. Niepodal znajdujemy niewielki park. Ludzie leżą na trawnikach. Dzieci i psy bawią się beztrosko. Postanawiamy wpisać się w ten pejzaż na kilka najbliższych godzin. Późnym popołudniem Zbyszek kupuje w pobliskiej piekarence dwie świeżutkie bagietki i jakiś sok. Od osiemnastej zaczynamy dzwonić. Wreszcie o dziewiątej wieczorem w słuchawce odzywa się damski głos.
- Dobry wieczór – mówię tak spokojnie jak tylko potrafię – mówi Marta Zagajna, jestem znajomą Zbyszka z Polski. Czy jest Zbyszek?
- Ach, Marta, oczywiście już chwileczkę
- Marta – słyszę radość w jego głosie - skąd dzwonisz, kiedy przyjeżdżasz do Paryża? Nie mogę się doczekać żeby się z Tobą zobaczyć!
- Nie będziesz musiał wcale długo czekać – mówię – wystarczy, że przejdziesz na drugą stronę ulicy. Dzwonię do ciebie z automatu naprzeciwko.
- Nie mówisz poważnie! – wykrzykuje. Naprawdę tam jesteś?
- Tak i bardzo chcę żebyś tu przyszedł. Resztę ci opowiem.
- Będę z chwileczkę.
To co się dzieje, nie przypomina żadnej z wyobrażanych sobie przeze mnie wersji naszego spotkania. Ciekawe czy przyjdzie sam - myślę stojąc w bezruchu przed budką telefoniczną. Nie wiem jeszcze, że holenderski Zbyszek i ja zamieszkamy na kilka dni w maleńkim mieszkanku u paryskiego Zbyszka i jego żony Marty, że pomogą nam stanąć na nogi, znaleźć pracę, mieszkanie, że nasza tak smutnie zakończona historia letniej szalonej miłości znajdzie swój ciąg dalszy w dobrej uczciwej przyjaźni. Nie wiem jeszcze, że to co się wydarzy w Paryżu będzie miało ogromny wpływ na moje postrzeganie relacji międzyludzkich, na zrozumienie różnicy pomiędzy miłością i zauroczeniem, fascynacją i przyjaźnią, lojalnością i lizusostwem, poczuciem winy i poczuciem obowiązku. Na razie czekam na spotkanie ze Zbyszkiem i na początek mojego nowego życia nie wiedząc, że Paryż i Francja będą jedynie krótkim preludium do tego co zdarzy się później.
Dodaj komentarz